Bo najpiękniej jest na Kresach…
W mojej rodzinie zwykło się mawiać “za długie czekanie, dobre śniadanie” i nie znam innego powiedznia, które lepiej oddawałoby to, co miało miejsce w Lubline w ten pamiętny listopadowy weekend. Oj naczekaliśmy się na taki konwent, oj naczekaliśmy. Mało tego, jak teraz pomyśle, jak niewiele brakowało, żebym do Lublina nie pojechał, to włos się jeży na głowie. Byłem tak zrezygnowany i tak zniesmaczony pozostałymi konwentami, że zupełnie poważnie myślałem o wykpieniu się z wyjazdu. Byłem gotowy zadzwonić do chłopaków w dzień wyjazdu i symulować grypę… tak kiepskie miałem nastawienie.
Dobre dobrego początki… Od samego początku wyjazdu, dosłownie od zajęcia miejsc w przedziale, wszytko szło podejrzanie gładko i bezproblemowo. Pogoda dopisuje, cała trasę pokonaliśmy bez opóźnień i na dodatek sami w przedziale. Lublin przywitał nas piękną pogodą, do punktu akredytacyjnego i szkoły konwentowej dotarliśmy bez problemu. Nasze uwarunkowane bolesnymi doświadczeniami umysły kazały przypuszczać, że nie może być tak dobrze, zaraz na pewno los się odwróci i wszytko runie jak domek z kart. Nie runęło. W kolejce po bilety na konwent, przed nami, stały trzy osoby. W pięć minut sprawa biletów była załatwiona. Obok oczywiście ustawiały się kolejki ludzi z wykupioną preakredytacją, w której musielibyśmy stać kilkadziesiąt minut. Cóż, tym razem mieliśmy szczęście. Następnym przystankiem był punk zapisu na konwentowe atrakcje. Spodziewaliśmy sie najgorszego, ja miałem nóż w kieszeni, chłopaki rozglądali się za butelkami, żeby w razie czego zaświecić wrogom w oczy porządnym tulipanem. Nie skłamię, jeśli napiszę, że po kilku minutach nasza paranoja i podejrzliwość osiągnęły niesłychanie wysoki poziom. Zapisaliśmy się na wszystkie interesujące nas punkty programu, bez żadnych problemów. Na wszystkie, bez problemu, w pięć minut… Dla tych, którzy nie czają czemu tak się tym ekscytuje, odsyłam do relacji z Torunia…
Byliśmy zszokowani i niezdolni do podjęcia decyzji. Wszystko nam wychodziło, wszystko grało, żadnych problemów. Część naszej podświadomości dzwoniła na alarm, przewidując, że jest zbyt pięknie i zaraz za rogiem czeka nas jakiś tragiczny wypadek.
Nic bardziej mylnego. Wszystko zagrało! Jeśli graliśmy sesje rpg, to sesja wgniatała w fotel, jeśli graliśmy larpa – to larp wgniatał w fotel. To jak dobry był ten konwent było aż nieprzyzwoite. Było mi głupio zdawać relacje Piątce i Walcowi, którzy z różnych powodów, nie mogli z nami jechać.
Falkon znokautował…
Rozpisywać się o zletach nie będę, bo jest tego zbyt wiele, ale… pozwolę sobie streścić te najważniejsze.
Organizacja – doskonała – wiedzieliśmy co i gdzie jest, gdzie się zapisać etc. W przypadku odwołanych atrakcji dostawaliśmy smsy i znajdowaliśmy odpowiednie informacje rozwieszone w strategicznych miejscach. Ludzie w punktach informacyjnych udzielali, co zdarza się nieczęsto, rzetelnych informacji!
Miejsce – doskonale ulokowane, niedaleko dworca PKP, blisko do kilku restauracji. Może odrobinę daleko od szkoły, w której znajdował się sleeproom, ale poza tym doskonale.
Sleeproom – najlepszy przysznic pod jakim byłem na tego typu wyjeździe. W budynku sprawnie działali gżdacze i nikomu, niczego nie brakowało.
Konkurs NERD – pierwszy raz polski fandom rpg pokazał na co go stać. Pierwszy raz, widzieliśmy tylu zacnyc graczy i świetnych MG w jednym miejscu. Sesje eliminacyjne stały na wysokim poziomie, ku naszej radości.
Bachus – restauracja jak z bajki, kto będzie w Lublinie i nie skorzysta ten jest dupa wołowa. Obsługa była tak uprzejma, tak miła i pomocna, że szczerze baliśmy się, że w kawie znajdziemy pigułkę gwałtu i obudzimy się w tajskim burdelu. No to przecież to nie jest możliwe, żeby było tak dobrze, prawda? A jednak!
LARP – nasze pierwsze spotkanie z larpami zaliczamy do udanych. Falkon udowadnia, że larp to nie tylko bieganie w przebraniu i rzucanie szyszkami, imitującymi czarodziejskie, ogniste kule. To sa emocje i zagwozdki, food for thoughts i oby było tego więcej.
Na fali entuzjazmu, która nadal mnie trzyma i nie chce puścić, każdy minusik jakiego się doszukam, wydaje się być tak marny i mało istotny, że nie wart jest przytaczania. Być może za kilka tygodni, będę w stanie myśleć bardziej krytycznie, ale na razie jestem Falkonem zachwycony. Czekam do kolejnej okazji wyjazdu do Lublina.
Misiek